STRATA I 9.09
- Marek Krzyżkowski CSsR
- 9 wrz 2013
- 5 minut(y) czytania

Kiedy słucham dzisiejszej ewangelii rodzi się w mnie wielkie pragnienie, by tak żyć, by tak było w moim życiu. Z drugiej strony widzę, że to tak często ponad moje ludzkie i ograniczone siły. Przecież ja tak nie umiem – choć bardzo bym chciał…
(Łk 14,25-33) Wielkie tłumy szły z Jezusem. On zwrócił się i rzekł do nich: Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem. Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw i nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? Inaczej, gdyby założył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy, patrząc na to, zaczęliby drwić z niego: Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć. Albo który król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestoma tysiącami nadciąga przeciw niemu? Jeśli nie, wyprawia poselstwo, gdy tamten jest jeszcze daleko, i prosi o warunki pokoju. Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem.
Skąd czerpać siłę do tego, by być uczniem Chrystusa nie według swoich projekcji, ale właśnie według tego jak tego chce sam Mistrz. Czego On chce? Najpierw, by mieć w nienawiści najbliższych – to jest pierwszy warunek (tak mało zrozumiany). Czego tu oczekuje od nas Jezus? Byśmy nie stawiali ludzi wyżej niż Boga. Byśmy ich nie idealizowali, absolutyzowali. Czasem mamy tak nierealne oczekiwania wobec najbliższych, że ich tym ranimy. Ranimy też nie mówieniem im prawdy, byle by byli przy nas i nas kochali na siłę. Dlatego słowa mówiące o nienawiści są słowami o prawdziwej i głębokiej miłości. To jest mega trudne – by zrozumieć, a co dopiero żyć tym.
Jeżeli chcę być uczniem Jezusa to drugim warunkiem jest wzięcie krzyża swojego i pójście za Mistrzem. To akceptacja tego co we mnie trudne. To akceptacja mojej słabości, wad, mojego wyglądu, pochodzenia. To nie jest zgoda na grzech, ale zaakceptowanie, że jestem słaby i chcę iść mimo wszystko za Jezusem. Nie idealny, nie doskonały, ale taki jaki jestem. Kto tak umie żyć w 100%?
I na koniec jakby tego wszystkiego było mało Jezus każe nam wyrzec się wszystkiego co posiadamy… Nie trochę, nie tego co nam zbywa, ale właśnie wszystkiego. Tego co zdobywamy przez całe życie, na co pracujemy każdego dnia – rzeczy materialne, ale też te, które są wartościami – miłość, przyjaźń, więzy międzyludzkie – tego wszystkiego mam się wyrzec, by być uczniem Jezusa. Wyrzec się pochwał i tego co nam wychodzi. Wyrzec się tego co kochamy i co jest bliskie naszemu sercu. Wyrzec się nie tylko zła i grzechu, ale też dobra. Umiesz tak całkowicie, bo ja jeszcze nie.
Ale się uczę. Szukam wzorów i przykładów jak tak żyć. Nie poddaje się. Nie chowam głowy pod poduszką z myślą, że i tak mi to nie wyjdzie. Chciałbym tak żyć. Chciałbym tak iść za Jezusem. Po to przecież złożyłem śluby zakonne i dlatego zostałem księdzem. Nie dla zaszczytów, nie po to, by nie szanowali, ale z wielkiego pragnienia pójścia za Nim. Nie zawsze mi to wychodzi. Powiem nawet szczerze, że nie często, a wręcz nie ma tych momentów zbyt wiele, bym tak szedł za nim jak przecinak. Ale On podsyła mi ludzi, podrzuca mi wydarzenia, okazje, które mi uczą jak tak żyć.
Ostatnio podesłał mi dwie historie ludzi. Historie niezwykłe, bo opowiadające jak w jednej chwili wszystko co mieli runęło. Mogli się zbuntować i obwinić za to wszystko Boga. Oni jednak poszli inną drogą.
18 maja 2013 w Jastrzębiu Zdroju Ruptawie odbył się pogrzeb – niezwykły i inny. Na posadzce kościoła leżało pięć trumien, a w nich matka i czworo dzieci. 10 maja w nocy zaskoczył ich czad. Z przebywających wtedy w domu ocalał tylko 16-letni syn, który wezwał straż pożarną. Ojciec był wtedy na „nocce” w pracy. Na miejscu zmarła 17-letnia Justyna, a 4-letnia Agnieszka w drodze do szpitala. W sobotni wieczór zmarli matka, 40-letnia Joanna i 10-letni syn Marcin. Jako ostatnia we wtorek w nocy umarła 13-letnia Małgosia. Na każdej trumnie w kościele stało zdjęcie i leżał wieniec z wypisanymi słowami pożegnania (np. na trumnie 10-latka: „Kochanemu Marcinkowi – od taty i brata”). Tłum nie mieścił się w kościele. Ludzie gorąco modlili się za pięcioro zmarłych i dwóch ocalałych. Jednak powszechny szloch rozległ się w kościele dopiero, kiedy proboszcz na koniec zaczął czytać podziękowanie, przekazane przez pana Dariusza z synem Wojtkiem. Oto jego tekst:
Dziękujemy!
Kiedy to się zaczęło – w piątek 10 maja – czytania z dnia głosiły: „Podobnie i wy – teraz smucicie się, lecz Ja znów was zobaczę i wtedy serce wasze będzie się radowało, a nikt nie pozbawi was tej radości. W owym dniu o nic nie będziecie Mnie już pytać”. Wtedy odeszły Justynka i Agusia.
A potem przyszła sobota, a Ewangelia z tego dnia głosiła: „Ja wyszedłem od Ojca i przybyłem na świat. Teraz znów opuszczam świat i wracam do Ojca”. Wtedy odeszłaś Ty, Asiu, i Marcinek. A była to wigilia Wniebowstąpienia.
14 maja – we wtorek – Ewangelista Jan pisał: „Nazwałem Was przyjaciółmi, gdyż dałem Wam poznać wszystko, czego dowiedziałem się od Ojca”. Wtedy odeszła Małgosia.
Dziękujemy Bogu i sobie za to, że uczynił nas zdolnymi do kochania. Za to, że kiedyś przed laty nieśmiały chłopak zakochał się w urodziwej dziewczynie. A Pan w swojej łasce pobłogosławił nam, czyniąc nasze życie wielkim spotkaniem z miłością.
Dziękujemy za to, że pozwolił nam stworzyć dom oparty na fundamencie wzajemnej służby, gdzie Ty – Żono, zawsze ciepła, czuła, piękna – byłaś jego ozdobą i ostoją, a ja – czasami poszarpany szaleństwem życia, mogłem wtulać się w Twoje ramiona i znajdować ukojenie w smutku.
Dziękujemy za to, że nasza miłość była płodna. Obdarzyliśmy się cudownymi dziećmi i – co jest niezwykłe – pomimo obowiązków nie straciliśmy nic z naszych młodzieńczych zachwytów nad sobą.
Dziękujemy za piękne, niezależne, mądre córki – takie jak Ty, Asieńko – za Justysię, Małgosię, Agnieszkę.
Dziękujemy sobie za synów – Marcinka i Wojciecha. Czuliśmy się kochani i to samo uczucie przekazywaliśmy naszym dzieciom.
Dziękujemy sobie za rytuał rodzinny, wspólne poranki pachnące kawą, ciepłe ciasto, wieczory na ulubionej ławce, gdzie cieszyliśmy się swoją obecnością i widokiem ukochanych i zasianych przez Ciebie kwiatów.
Dziękujemy rodzicom za dar życia i ukształtowanie w nas pewności, iż to wiara jest imperatywem ludzkiego działania, że jest ona pewnikiem w tym skomplikowanym świecie.
Dziękujemy rodzeństwu za to, że z łaski Boga dane nam było nie być na tym świecie samotnym.
Dziękujemy wychowawcom, nauczycielom, katechetom, wykładowcom akademickim, księżom – wszystkim, którzy ukształtowali nas do bycia człowiekiem w pełnym tego słowa znaczeniu.
Dziękujemy naszym przyjaciołom. Asiu, Justynko, Małgosiu, Marcinku, Agnieszko – są tu teraz z nami, otaczają nas swoją modlitwą – a mnie i Wojtka, nieutulonych w żalu, przeprowadzili w ostatnich dniach przez swoiste rekolekcje.
A kiedy to się po ludzku kończy – Ewangelia z dzisiejszego dnia głosi: „Ty pójdź za mną”. I poszliście za Panem, aby cieszyć się Jego szczęśliwością. A dzisiaj jest wigilia przed zesłaniem Ducha Świętego. Dziękujemy Bogu za dar Jego słowa, które dla nas – tęskniących za Wami – jest źródłem nadziei.
(Tekst za: http://katowice.gosc.pl/doc/1560879.Pogrzeb-matki-i-czworga-dzieci)
Druga historia opisana jest w dzisiejszym Gościu Niedzielnym. Tu podsyłam link do poczytania: <CZYTAJ>
Gdy już wszyscy mówili, że to koniec – oni wierzyli. I ten cały ocean modlitwy, który nieustannie się rozrastał… i Bóg dał stokroć więcej!
Te dwie historie wstrząsnęły mną do głębi. Poruszyły tak bardzo, że płakałem jak dziecko czytając o tym. To jest to o czym mówi Jezus w dzisiejszej ewangelii. To są dwa przykłady bycia uczniem Jezusa. Oni są przykładem tego, że tracą co ludzku – w oczach Boga zyskują nieskończenie więcej. Niech i one poruszą twoje serce. Bądźmy Jego uczniami!
Comments